Google ma łatwiej. Google zdobywa kolejne dane, które ułatwią „zabijanie” mniejszych firm. I to dochodzi w Niemczech, wydawałoby się, że w kraju, który dba o takie sprawy. Kraju, który walczył również z tym gigantem na kilku płaszczyznach. Zacznę jednak od początku, na przykładzie naszego podwórka.

Pasażer na gapę.

Kilka lat temu była sobie aplikacja Mój pasażer, która bazowała na danych stworzonych przez PLK. I to właśnie ta spółka toczyła walkę z autorem tej aplikacji. Wszystko można był załatwić inaczej, bardziej po ludzku i w innym tonie.

Adrian Łubik – autor aplikacji – stworzył coś dla podróżnych. Coś, co miało ułatwiać im życie. Jednak to nie spodobało się PLK, bo cały proces odbywał się na zasadzie darmowego dostępu i bez udzielania opłaty samej spółce. Rozumiem ten manewr PLK, ale nie rozumiem tłumaczenia. Bo twierdzili, że takie podejście, aplikacji i autora, działa na niekorzyść podróżnych.

PKP Polskie Linie Kolejowe S.A. w pełni respektują ideę otwartych danych publicznych i korzystania z nich, z poszanowaniem obowiązujących przepisów prawa. Zasady ich udostępniania uzależnione są od wypracowanych pomiędzy stronami warunków na podstawie obowiązujących przepisów prawa i uregulowań Spółki. Spółka na podstawie zawartych umów i porozumień, współpracuje w zakresie wymiany danych i ich udostępniania m.in. z przewoźnikami oraz innymi podmiotami.

Aplikacja „Mój Pociąg” korzystała z Portalu Pasażera w sposób nieautoryzowany i niezgodny z Regulaminem dostępnym na stronie. Takie działania powodowały nie tylko konieczność ponoszenia dodatkowych kosztów przez Spółkę, ale również utrudnienia dla podróżnych korzystających z Portalu Pasażera i Dynamicznej Informacji Pasażerskiej.

Pomimo czytelnie określonych przez PKP Polskie Linie Kolejowe S.A. zasad – opartych o obowiązujące prawo i regulamin, potencjalni partnerzy nie byli zainteresowani akceptacją warunków współpracy. Takie zachowanie jest jedyną przyczyną zaistniałej sytuacji.

źródło

Więc mamy tutaj jednego twórcę, który chciał dobrze, ale spółka PLK wystawiła mu zaporowy rachunek. Bo trzeba dodać, że koszt takich danych został wyceniony na 28 tysięcy złotych jednorazowo i 1800 złotych miesięcznie. Absurd!

Ktoś może powiedzieć, że takie są realia i spółka ponosi koszty z tytułu utrzymania serwerów, pracy informatyków itd. Oczywiście, że tak, ale przecież nie utrzymują tego z licencji za dane o spóźnieniach i planowych wyjazdach/przyjazdach. Według mnie takie dane powinny być dostępne publicznie. W tym przypadku API powinien być dostępny dla wszystkich i to by ułatwiło wiele spraw. Inne kraje pokazały, że jest to możliwe, a nawet wymusiły na spółkach takie zabiegi.

Tutaj dochodzimy do tematu Google i Deutsche Bahn.

Od dłuższego czasu firmy zewnętrzne w Niemczech (np. Gilmartin, Flixtrain, Omio) narzekali na Deutsche Bahn. Chodziło im przede wszystkim o blokowanie danych, które udostępniane są w takich aplikacjach jak DB Navigator. Coraz ostrzejsza i głośniejsza krytyka pojawiła się w tamtym roku, w trakcie początkowej fazy pandemii. Właśnie wtedy zauważono wzrost sprzedaży biletów internetowych. Niektórzy twierdzą, że ten trend już nigdy się nie odwróci i właśnie dlatego trzeba walczyć o udostępnienie danych przewoźnika.

I wtedy wchodzi Google, całe na biało.

To co nie udało się mniejszym, Google wyrwało lekką ręką. Deutsche Bahn zacznie udostępniać informacje w czasie rzeczywistym gigantowi. Dzięki temu Google będzie mógł umieścić te dane w swoich mapach. Jest to dobra wiadomość dla pasażerów, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Jednak zła w dłuższej perspektywie, bo mowa o monopolu. Taki krok może „zabić” mniejsze firmy. Przewoźnik nie udostępnia danych konkurentowi, tylko firmie w celach informacyjnych. Deutsche Bahn dalej blokuje dostęp do danych firmom, które zajmują się sprzedażą biletów lub innym przewoźnikom.

Trzeba przyznać, że Google umie się ustawić w kolejce. Najpierw byli jako pierwsi po nasze dane, które sami im wciskaliśmy. Teraz wielki przewoźnik daje im na tacy informacje, o które walczyło wiele firm.

Dwie aplikacje by rządzić wszystkimi.

Decyzje przewoźników mogą być zrozumiałe tylko z ekonomicznego punktu widzenia i to tylko na pierwszy rzut oka. Zdaję sobie sprawę z tego, że Google musiało położyć grube pieniądze na stół. Jednak lepszym rozwiązaniem byłoby rozszerzenie współpracy i podarowanie takich danych wszystkim. Przełoży się to na komfort, zadowolenie i być może większą sprzedaż. Podróżny mógłby zaplanować podróż w różnych kanałach. A tymczasem planując podróż przez Niemcy (z informacjami o opóźnieniach) będziemy skazani na dwie aplikacje.

Na blogu mogą pojawiać się linki partnerskie. Dzięki Tobie mogę być niezależny. To nic nie kosztuje. Dziękuję!

Dołącz do klubu Androidowy!
Jest nas 500+

* wymagane

Autor na blogu technologicznym Androidowy.pl Od ponad 13 lat w branży technologicznej. Technologia ma być praktyczna.

Skomentuj mój tekst