A jednak! Unia Europejska daje zielone światło dla sprawy Google Fitbit. To około rok czekania na tę decyzję. Wszystko rozbijało się o ustalenia na temat prywatności danych użytkowników. Więc nie można było mówić o pośpiechu lub ignorancji. Zacznijmy jednak od początku.
UE i sprawa Fitbit.
Komisja Europejska miała pewne zastrzeżenia na temat tej sprawy. Razem z Shoshana Zuboff czujnie patrzyła na całą sytuację, bo chodziło o ważne regulacje. Szczegółowe dochodzenie w sprawie planowanego przejęcia Fitbit przez Google rozpoczęło się w sierpniu tego roku. Jednak zakup zahacza już o poprzedni rok, a dokładnie o listopad 2019 roku. Trzeba przyznać, że jest to długi czas, ale powtórzę się, chodzi o bardzo newralgiczne dane.
Dane dotyczące zdrowia i sprawności.
Duża część dochodzenia i regulacji dotyczyła danych dotyczących zdrowia i sprawności użytkowników Fitbit. Chodziło o to żeby Google takie dane trzymało daleko od swojego imperium reklamowego. Wstępnie mówiło się o tym, że takich danych nie będą mogli wykorzystać przez najbliższy rok. Jednak stanęło na tym, że Google musi trzymać dane użytkowników Fitbit w oddzielnym „garażu” przez 10 lat. Ten okres może zostać przedłużony przez UE. Jest to dobra wiadomość, bo dotyczy bardzo osobistych danych.
Komisja badała wiele aspektów sprawy, komunikowała się z konkurencyjnymi firmami, organami do spraw konkurencji na całym świecie, a także z Europejską Radą Ochrony Danych. Dzięki temu doszli do wniosku, że Google zdobyłoby przewagę nad konkurencją w kilku punktach, ale przede wszystkim w segmencie reklamy. Do tego dochodziły obawy, że Google ograniczy dostęp do API Fitbit, z którego korzystają startupy.
Najważniejszy zapis dotyczy zakazu wykorzystywania danych w Google Ads.
Zobacz również:
„Google nie będzie wykorzystywać w Google Ads danych dotyczących zdrowia i dobrego samopoczucia zebranych urządzeń noszonych na nadgarstku i innych urządzeń Fitbit w EOG (Europejski Obszar Gospodarczy). Chodzi tu o reklamy w wyszukiwarce, reklamy graficzne i produkty pośrednictwa reklamowego. Dotyczy to również danych zbieranych za pomocą czujników (w tym GPS), a także danych wprowadzanych ręcznie.” (źródło)
Google zapewni, że użytkownicy Europejskiego Obszaru Gospodarczego („EOG”) będą mieli skuteczny wybór, aby przyznać lub odmówić korzystania z danych dotyczących zdrowia i dobrego samopoczucia przechowywanych na ich koncie Google lub koncie Fitbit przez inne usługi Google (takie jak wyszukiwarka Google, Mapy Google, Asystent Google i YouTube).
Co dalej z Google Fitbit?
Google twierdzi, że nie zależy im na danych użytkowników tylko na sprzęcie. Jeszcze kilka dni temu nie wierzyłem w te słowa, bo miałem wątpliwości co do ostatecznych decyzji UE. Wydawało mi się, że dojdzie do zapisu, że Google nie będzie mogło korzystać z danych zdrowotnych tylko przez rok. To by był krótki okres i dla Google by nic nie znaczył. Teraz, jak już wiemy, że mowa o 10 latach, to jestem pewny słów pracownika Google. Nie zależało im na danych, ale na urządzeniach.
Zobacz również:
Nie będą czekać 10 lat na dane użytkowników. Stworzą swój sprzęt i w jakiś sposób go wykorzystają. Nie głupią teorię usłyszałem w jakimś internetowym radio, że to prosta droga do stworzenia smartwatcha Google Pixel. Wtedy nie byłoby mowy o Fitbit, tylko by wykorzystali ich dziedzictwo. Jednak opisane zapisy mogłyby zostać uśmiercone. To tylko teoria, ale dosyć ciekawa.
Zakup za 2,1 miliarda dolarów musi się jakoś zwrócić. Tak, mowa o takiej kwocie.
Wszystko też zależy jak USA zareaguje na to przejęcie. Trzeba pamiętać, że UE swoje, a rząd USA też musi wyrazić zgodę. Mówimy o domowym rynku Google Fitbit i byłoby źle gdyby zostali zbanowani u siebie na podwórku.
Dla mnie samo urządzenie jest mniej istotne. Bardziej interesują mnie negocjacje w sprawie regulacji na temat prywatności danych. Jeszcze kilka lat temu UE lub pojedyncze kraje bez mrugnięcia okiem przyjęłyby wszystko co narzuca Google. Role nie do końca się jeszcze odwróciły, ale giganci już nie mają takiej siły przebicia. To nie oni dyktują wszędzie warunki.